czwartek, 5 kwietnia 2018

She's Out Of My Life - Rozdział 34


Hejka!

Witam was, po kolejnej długiej przerwie. Przepraszam, że znowu musieliście tak długo czekać na rozdział. Te dni tak szybko mijają, a weny do pisania nie przybywa. Ten rozdział nie powala jakoś, ja nie jestem z niego zadowolona. Przepraszam jeśli są jakieś błędy lub zjadłam jakieś słowa, mam nadzieję, że nie jest jednak aż tak źle. Tak więc zapraszam was serdecznie do przeczytania tego kolejnego już rozdziału. <3




**********
Szalałem ze złości będąc w trasie, ponieważ nie było mnie przy moich najbliższych.
Chciałem słuchać ich głosu, ich śmiechu. Szczerze, tylko to mi potrzebne do życia. Długa rozłąka z nimi uświadomiła mi tylko, jak  ważna jest dla mnie Paris i Scarlertt. Przez każdy dzień trasy marzyłem o tym, by wrócić do Neverland, zamknąć się w nim i nigdy już nie wyjść do ludzi. Troszeńkę chore, ale i tak lepsze od podróżowania po świecie. Kto normalny  znosił by te ciągłe zmiany czasowe i klimatyczne. Ktoś inny na moim miejscu powiedział by, dziękuje to na tyle, proszę się rozejść do domów i by uciekł tam gdzie pieprz rośnie, ale ja nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem rozczarować moich fanów, którzy tyle czekali na to, aby móc mnie zobaczyć na scenie. Tyle czekałem na to, aby znów zobaczyć moich bliższych. Liczyłem już godziny, minuty, a nawet sekundy do spotkania z moją córeczką. Byłem taki szczęśliwy, że odnalazła się cała i żywa, nie wybaczył bym sobie nigdy gdyby jej się stało coś. Obowiązkiem każdego rodzica jest przecież zapewnić poczucie bezpieczeństwa. Cieszyłem się, ale i też miałem obawy o to, że Caroline mogła nagadać Paris jakiś głupot. Coś typu, że „nie kocham jej” lub „Tatusiowi bardziej zależy na Scarlett niż na Tobie”, przecież ta kobieta była zdolna do wszystkiego.
Nie spałem kolejną noc, po prostu nie mogłem, przewracałem się z boku na bok. Ta myśl, że zobaczę swoje dziecko po tylu miesiącach nieobecności nie pozwalała mi zasnąć. Tylko zastanawiało mnie to, czy poznam ją. Jeszcze tylko, brakowało tego abym przestać rozpoznawać ludzi, ale tak naprawdę byłem ciekaw jak bardzo się zmieniła. Pamiętam doskonale jak wyjechałem z moimi braćmi w Victory Tour, kiedy Paris miała niecały rok. Niby to były 2 krótkie miesiące, ale gdy wróciłem to nie poznałem jej. Po moim powrocie miała o 3 ząbki więcej niż przed wyjazdem.
Stałem przy ogromnym oknie i oglądałem poranną panoramę Londynu. Na zegarku była godzina 8:30. Widziałem tysiące aut i ludzi, którzy w szybkim tempie śpieszyli do pracy, aby w ten sposób zarobić na utrzymanie swoich rodzin. Miałem ochotę wyjść do tych ludzi, lecz to było niemożliwe. Michael Jackson na ulicy, ale to by była sensacja. Czasem zastanawiałem się co by było, gdybym ciężko pracował w fabryce, tak jak Joseph za czasów, kiedy The Jackson 5. Kątem oka patrzyłem na śpiącą w białej pościeli Scarlett, która powoli się przebudzała. Usiadłem obok niej na łóżku i głaskałem delikatnie włosy koloru blond. W końcu moja narzeczona otworzyła swoje oczy i spojrzała na mnie.
- Jak ci się spało? – Spytałem z troską.
- Spało mi się okropnie. Ten hotel jest 5 gwiazdkowy, nie uwierzę to jakiś skandal. Pościel śmierdzi, pokój ma ohydny kolor ścian, a łóżko jest twarde jak deska. Całe plecy mnie bolą, nie mogłam zasnąć przez to wszystko – Spojrzałem na nią, jak by urwała się z choinki. No jeszcze takiego zachowania u niej nie widziałem.
- Nie spałaś w ogóle powiadasz. Ciekawe tylko, kto tak chrapał w nocy i prawie zleciał z łóżka.
 - Nie prawda, z tobą jest w takim razie coś nie tak, skoro masz już wizję.Nie zmrużyłam oka ani na chwilę. To nie są warunki, dla kogoś takiego jak ja.
- Oczywiście w takim razie pojedziemy do innego hotelu. Już dzwonię do Billa, on załatwi tą sprawę. Będziesz czuć się jak w raju.
- Żartuje Michael przecież. Spało mi się cudownie. – rzekła siadając na materacu i przeciągając się
- Hej, ja tu jestem od żartowania i gwiazdorzenia. Foch forever. –  Rzuciłem i usiadłem do niej tyłem.
- Oj nie obrażaj już się na mnie. Zmarszczki ci jeszcze wyjdą. Dam ci snickersa i poczujesz się lepiej co ty na to? – Przytuliła się do mnie od tyłu.
- Jestem  za. – Nagle zadzwonił mój telefon w mojej kieszeni. Na ekranie pokazał się numer Billa, odebrałem najszybciej jak się dało.
- Dzień Dobry Michael. Wstaliście już? – Zapytał.
- Ja tak, a Scarlett nie bardzo. Do czego potrzebna ci ta informacja?
- Chciałem tylko wiedzieć, czy jesteście gotowi bo trzeba przecież jechać po Paris.
- Jestem gotowy od czasu kiedy tu przylecieliśmy.
- Cieszy mnie to bardzo.
- Za 30 minut się widzimy w holu, przekaż wszystkim.
- Oczywiście. – Zakończyłem połączenie.
- Kto dzwonił? – Pytała Scarl.
- Bill, za chwilę jedziemy po Paris. Możesz zostać jeśli chcesz, bo widzę że wygodnie ci w tym łóżku.
- Nie, jadę z Tobą Mike.
- Kochanie, ale naprawdę nie musisz tego robić. Możesz zostać i się wylegiwać do południa.
- Pojadę z Tobą i bez dyskusji. – Scarlett wyszła z łóżka, wzięła ubrania i skierowała się do łazienki, a ja w tym czasie, przebrałem się w nową koszulę i spodnie.. Opuściła ją po kwadransie. Była ubrana w zwykłą białą koszulkę i niebieskie jeansy. Zdziwiło mnie to, że nie miała makijażu. Wyglądała tak naturalnie. Nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- O co ci chodzi? – Spytała Scarlett podchodząc do szafki.
- Nic, wyglądasz pięknie.
- Ooo, zauważyłeś, że nie zrobiłam make-upu.
- Jak dla mnie to możesz w ogóle nie robić, bo naturalnie wyglądasz cudownie. –  Podszedłem bliżej do niej i zacząłem całować ją po szyi. W czasach kiedy jeszcze występowałem z The Jackson 5, mój brat Jackie powiedział mi, że każda kobieta uwielbia być zasypywana komplementami i nawet jeśli  mnie bije i mówi, że sobie tego nie życzy, to przez to, że wstydzi się swoich emocji i nie chcę ich ukazywać.
- Ohh, przestań.
- Jeszcze się nawet nie rozkręciłem.
- Bo nigdy nie wyjdziemy z tego pokoju. – Nagle usłyszeliśmy głośne pukanie do naszych drzwi hotelowych.
- Chyba musimy się już iść i do auta pakować – Odsunąłem się od mojej narzeczonej i poszedłem otworzyć drzwi. Przed nimi czekał Bill.
- Michael, powinniście już jechać jeśli chcecie uniknąć korków.
- Jasne.
- Mark będzie czekał na was w holu.
- A ty nie jedziesz? – Spytałem
- Nie pojadę z wami, bo nie zmieszczę się do taksówki.
- Jedziemy taksówką. – Odrzekłem zdziwiony.
- Tak będzie bezpiecznie, nikt się nie domyśli, że jedziesz taksówką, zamiast limuzyną.
- Chyba masz rację.
- To tak jak powiedziałem, daje znać  Markowi ,aby czekał już na was w holu.
- ok. – Zamknąłem drzwi.
 - Chodź, już pora na nas. – Powiedziałem do Scarlett, która stała przy komodzie z lustrem i zakładała biżuterie. Natomiast ja w tym czasie zakładałem moje przebranie.
- Ok. – Zabrałem papierową torebkę w której miałem prezent dla mojej córeczki przywieziony specjalnie z Japonii. Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się do windy, którą zjechaliśmy na dół. Mark wypatrywał nas.
- Jesteśmy gotowi. – Powiedziałem do mojego ochroniarza.
- chodźcie. – Wyszliśmy głównymi drzwiami, jak ja dawno nie czułem tego uczucia. Gdy nikt obcy nie spogląda na ciebie takim wzrokiem jakby widział Boga. Przed hotelem czekała na nas czarna taksówka, tak sama jaką się widzi na angielskich filmach. Wsiedliśmy do niej. Na całe szczęście obyło się bez korków, do miejsca pobytu mojej córki zostało 5 minut drogi. Dotknąłem dłoni Scarl, ta spojrzała na mnie.
- Stresuję się. – Powiedziałem do mojej narzeczonej.
- Przestań, przecież to twoja córka.
- Wiem, ale co jeśli nie będzie chciała ze mną rozmawiać.
- A to dlaczego?
- Martwię się o to, że ona nie będzie chciała ze mną rozmawiać, bo Caroline mogła jej powiedzieć coś w co ona uwierzyła. Wiesz przecież, że ona jest nieprzewidywalna i zdradziecka.
- Wiem Michael, ale przygotuj się na to, że nie będzie tak źle. Gdyby mnie moja matka wywiozła na koniec świata to bym się do niej już ani razu nie odezwała. – Reszta czasu minęła w ciszy, te 5 minut minęło jak 1 sekunda. Wysiadłem z tego samochodu tak szybko, że nawet nie pomogłem wysiąść z niego Scarlett. Tak było mi szybko do mojego dziecka.
- Michael, czekaj. Nie zapomniałeś o czymś? – Moja ukochana miała w dłoniach papierową torebkę z prezentem dla Paris, którą o mały włos zapomniałem zabrać z taksówki. Miałem wrażenie, że gdyby nie Scarlett to niedługo zapomniał bym o własnej głowie. Cóż, co z człowiekiem robi ta tęsknota. Wszedłem do budynku w którym znajdowało się pogotowie opiekuńcze. Na korytarzu zastałem widok na który tak długo czekałem. Paris siedziała przy jakimś stoliczku z jakąś panią i chyba kolorowała coś, bowiem w swoich małych rączkach miała czerwoną kredkę.
- Paris… - Powiedziałem cicho, jednak moja córeczka usłyszała to i obróciła się. Na jej twarz pojawił się piękny uśmiech. Uklęknąłem i wyciągnąłem do niej ręce. Nawet nie zauważyłem Scarlett, która weszła do pomieszczenia. Spojrzałem na nią, na jej twarzy gościł uśmiech.
- Tata. Scarlett! - Moja córka zeszła z krzesła i podbiegła do mnie. Przytuliłem ją z całej siły, pogłaskałem ją po włoskach i pocałowałem w czoło. W moich oczach pojawiły się łzy szczęścia.
- Tatusiu przyjechałeś po mnie.
- Nie zostawił bym Cię kochanie. – Wstałem i wziąłem moje dziecko na ręce.
- Jak wyjeżdżałem byłaś niższa. – Powiedziałem do niej
- Urosłam tatusiu o 2 centymetry.
- Ale super kochanie. Poczekaj, tata pójdzie ładnie do pani. - Postawiłem małą z powrotem na nóżki.  Poszedłem do kobiety, która opiekowała się moim dzieckiem, kiedy mnie nie było przy niej.
- Paris płakała prawie pół nocy bo chciała do pana. Nic nie mogło jej uspokoić. Udało jej się zasnąć na 2 godziny.
- Moja biedna, ale teraz jest już wszystko ok?
- Tak, tak.
- Mogę ją zabrać.
- Tak, bardzo tęskniła.
- Jeszcze raz, dziękuje za opiekę nad moją córką. Nie wiem co by było, gdyby tu nie trafiła.
- Była naprawdę kochana.
- Warto wiedzieć. W najbliższym czasie po powrocie do USA przekaże czek dla tej placówki. Będą dla dzieci, które tu trafiają.
- Panie Jackson, ależ nie trzeba.
- To będzie moje wielkie podziękowanie. Do widzenia. –  Powiedziałam i uśmiechnąłem się do opiekunki. W trójkę wyszliśmy z budynku, przed wejściem czekał na nas Mark i taksówka, którą mieliśmy wrócić z powrotem do hotelu. Z tego wszystkiego, zapomniałem Paris dać prezent. Wsiedliśmy do taksówki i odjechaliśmy w stronę hotelu.
- Paris..
- Tak tatusiu?
- To dla Ciebie. – Dałem jej torebkę z prezentem. Moja córeczka się ucieszyła. Zajrzała do środka i wyjęła lalkę Barbie, którą kupiłem jej w Japonii. Jednak to nie były wszystkie niespodzianki. W jej pokoju w Neverland czekał na nią wielki 2 metrowy pluszowy miś w kolorze różowym, najbardziej męskim kolorze oraz wiele innych zabawek przywiezionych dla niej z mojej podróży.
- Dziękuje tatusiu, jesteś kochany.
- Cieszę się malutka, że ci się podoba prezent.
- Ale już nigdy nie wyjedziesz?
- Skąd takie pytanie? – Czułem, że moja była maczała w tym palce. Obawiałem się tego, że mogła naopowiadać jakiś bzdur małej.
- Mama powiedziała, że ty wyjechałeś, bo już mnie nie kochasz i że już nigdy nie wrócisz i nie będziesz się ze mną bawić. Dlatego chciała mnie zabrać w takie miejsce gdzie nikt by nas nie znalazł. Ale ja chciałam do ciebie.
- Paris, wyjechałem bo musiałem. To nie zależało od mnie, jesteś za mała jeszcze na tak długą podróż.
- Ale ty mnie jeszcze tatusiu?
- Kochanie, ty i Scarlett jesteście najważniejszymi dziewczynami w moim życiu. Mama kłamała, nie mógł bym bez was żyć.
- Ale zabierzesz mnie jak będę duża na swój koncert?
- Tak kochanie.
- I Scarlett też na nim będzie?
- Będę. – Odpowiedziała moja narzeczona. Paris uśmiechnęła się. Reszta drogi do hotelu minęła w całkowitej ciszy. Byłem szczęśliwy jak nigdy, że miałem przy sobie moją kochaną córeczkę. Przy mnie nic już nie mogło jej zagrażać, a w szczególności jej matka.


6 dni później
Czas mijał tak szybko, a mi nadal zdawało się, że dopiero co przylecieliśmy do Londynu i wysiedliśmy z samolotu. A tu taka niespodzianka, że jesteśmy w stolicy Anglii od 6 dni. Od kiedy Paris znowu była przy mnie postanowiłem, że będę z nią spędzał każdą wolną chwilę. Paris chciała  Starałem się unikać takich miejsc jak woda ognia. Nie miałem ochoty, ani chęci tam iść, ponieważ na mojej skórze były widoczne ślady vitiligo. Gdybym się rozebrał wyglądał bym jak łaciata krowa. Szczytem moich marzeń nie było to, aby ludzie patrzyli na mnie jak na dziwoląga, chociaż niektórzy mnie za niego uważali. Scarlett razem z moją córeczką wybrały się na basen zostawiając mnie samego w pokoju. Włączyłem sobie na wielkim telewizorze plazmowym „Zwariowane melodie”, nie mogło oczywiście zabraknąć popcornu. Nagle telefon Scarlett leżący na stole zaczął wibrować. Podszedłem do stolika, aby go wyłączyć, ponieważ przeszkadzał mi w oglądaniu kreskówek. Na ekranie pojawił się numer cioci Scarlett, postanowiłem odebrać połączenie i pożartować troszkę.
iść na basen, lecz ja nie mogłem. Chociaż to, że nie mogłem pójść na basen to za dużo powiedziane.
- Halo. Tutaj Scarlett. Proszę wybaczyć mi ten głos, ale zamieniam się w mężczyznę i nic na to nie mogę poradzić. Broda mi wyrosła, aż do kolan.
- Michael nie wygłupiaj się, nie wygłupiaj się, proszę nie w tym momencie. Gdzie jest Scarlett? – Jej głos wydawał się być pełen smutku
- Scarl jest na basenie razem z Paris. Mam jej coś przekazać?
- Tak, żeby zadzwoniła do mnie w miarę szybko bo sprawa jest naprawdę pilna.
- Oczywiście.
- Dzięki. – Rozłączyła się. Odłożyłem telefon Scarlett i najszybciej jak się dało wybiegłem z pokoju. Byłem bez przebrania, ale to nie liczyło. Wsiadłem do windy, musiałem zjechać na parter, ponieważ tam mieścił się basen.  Oprócz mnie w tej windzie była jakaś młoda pokojówka o brunatnych włosach. Widziałem, że cała się trzęsie. Wydawało mi się, że skoro mieszkałem w 5-gwiazdkowym hotelu i jednocześnie jednym z  najlepszych w Londynie, to obsługi nie dziwi to, że na korytarzu mogą spotkać kogoś sławnego. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się, chciałem być po prostu miły. Nim się obejrzałem to ta pokojówka straciła przytomność. Na całe szczęście zdążyłem ją złapać, aby nie zrobiła sobie większej krzywdy.
- Hej, spójrz na mnie. Otwórz oczy. - Próbowałem ją cucić, ale nie przynosiło to żadnych skutków. Czułem się niezręcznie z obcą dziewczyną na rękach, ale trzeba było jej pomóc. Nie mogłem jej tak zostawić. Brakowało mi już tylko tego, aby ta przeklęta winda stanęła, pomiędzy piętrami. Na całe szczęście tak się nie stało. Dojechaliśmy szczęśliwie na parter i wybiegłem z nią. Podbiegłem do recepcji.
- Proszę mi pomóc. – Podałem mężczyźnie za ladą dziewczynie. Ten posadził ją na krześle i dał jej szklankę wody. Odzyskała przytomność.
- Już lepiej? – spytałem
- Tak, tak. Przepraszam to mój pierwszy dzień w pracy i to wszystko przez stres.
- Nic się nie stało. – powiedziałem.
- Stało się, to jest niedopuszczalne. Pracownik nie może za każdym razem tracić przytomności. – Odezwał się mężczyzna zza lady
- Przepraszam. – Powiedziała skruszona.
- Jedno przepraszam nie zwróci wstydu temu hotelowi.
- Proszę przestać, to była zupełnie ludzka rzecz. Każdemu to mogło zdarzyć. Nie żywię urazy. – Odezwałem się, musiałem stanąć w obronie tej dziewczyny. Pan z recepcji, który się chciał kłócić odszedł do lady obsługiwać gości, zostawiając nas samych.
- Jeszcze raz przepraszam panie Jackson.
- Proszę mi mówić po imieniu, bo czuję się staro. Nic się nie stało pani….. – Nie dokończyłem, nie znałem przecież jej imienia.
- Eveline.  – Powiedziała i podała mi swoją małą dłoń, którą ucałowałem.
- Piękne imię, pani wybaczy, ale ja już muszę iść.
- Dobrze, ja też muszę już wracać do pracy. – Dziewczyna wstała z krzesła, pożegnaliśmy się i rozeszliśmy w dwóch innych kierunkach. Ona wróciła do swojej pracy,  a ja podążałem na basen, gdzie była Scarl z moją córką. Szedłem korytarzem jeszcze przez chwilę próbując nie zwracać na siebie uwagi.
- Co się dzieje? – Spytała Scarlett.
- Twoja ciocia dzwoniła, kazała przekazać, że masz do niej zadzwonić. Sprawa jest pilna
- Coś się stało?
- Nie wiem, nie chciała mi powiedzieć. Sama musi ci powiedzieć.
- Tato, ale ja chcę się jeszcze popluskać.
- Paris, a co powiesz na to, jeśli pójdziemy na plac zabaw? - Zaproponowałem
- Tak! – Powiedziała moja córka z entuzjazmem. Scarlett razem z Paris wyszły z wody. Wyszedłem z basenu na korytarz, usiadłem w fotelu i oczekiwałem mojej narzeczonej i córki. Kiedy wreszcie wyszły z szatni Scarlett pobiegła do pokoju, a ja zabrałem moją córeczkę na wewnętrzny plac zabaw, który mieścił na 4 piętrze hotelu. Na moją córkę czekały już te wszystkie automaty do gier, baseny z piłeczkami i dmuchane zamki. Dałem Paris wolną rękę do zabawy, mogła iść gdzie tylko sobie zażyczy. Musiałem jednak chodzić z nią wszędzie, ona była mała a na takim placu zabaw mogła by się przydarzyć jakaś krzywda. Nie mogłem za wszelką cenę dopuścić do tego, aby mojemu dziecku stała się jakakolwiek krzywda. Prawie 3 godziny zajęło Paris wykorzystanie wszystkich atrakcji znajdujących się na placu zabaw.
- Tatusiu..- Powiedziała Paris.
- Tak?
- Możemy już iść do pokoju?
- Nie chcesz jeszcze trochę się pobawić?
- Nie, ja chcę iść do Scarlett.
- Jak sobie życzysz moja księżniczką. – Paris dała mi rączkę i razem wyszliśmy z placu. Udaliśmy się do windy.
- Mogę nacisnąć guzik? – Spytała moja córka.
- Możesz. – Mała próbowała dosięgnąć czerwonego guzika, ale była za niska. Chciało mi się śmiać, ale ona by się jeszcze na mnie obraziła i by już mi do śmiechu nie było.
- Pomogę. – Podsadziłem Paris, aby nadusiła ten guzik. Kiedy zrobiła to, na jej twarzy pojawił się duży uśmiech. Niby mała rzecz, ale tyle radości z tego było. Jechaliśmy spokojnie w górę, gdy tu nagle pomiędzy piętrami winda się zatrzymała. Nie wiedziałem, co mam robić. Nie mogłem panikować, ponieważ Paris zaczęła płakać, a mój atak paniki pogłębił by ten płacz.
- Tatusiu, ja się boję.
- Spokojnie kochanie. Za chwilę ruszymy. – Po chwili tak jak mówiłem, winda ruszyła. Musiałem uspokoić córkę.
- Widzisz już jedziemy. Nie płacz już kochanie. – Paris przestała płakać, otarłem łezki z jej twarzy.
Chwilę potem byliśmy już na piętrze na którym był pokój. Weszliśmy, na środku pokoju stała spakowana walizka Scarlett. Przez chwilę pomyślałem nawet o tym, że ona chcę mnie zostawić uciekając bez słowa wyjaśnienia.
- Co tu się dzieje? – Spytałem. Scarl wyszła z sypialni, była cała spanikowany, jej oczy były szkliste jakby płakała.
- Michael musimy porozmawiać.
- Paris idź na chwilkę do pokoiku. Dobrze?
- Tak tatusiu. – Mała posłuchała i grzecznie udała się do drugiego pokoju.
- Co się stało Scarlett? To chodzi o nas? – Przybliżyłem się do niej i objąłem jej twarz swoimi dłońmi.
- Nie Michael. Muszę wrócić do Los Angeles, Mała Scarlett….. – Scarlett nie dokończyła, ponieważ rozpłakała się.
- Co z nią?
- Jej stan jest coraz gorszy z dnia na dzień i ona w każdej chwili może odejść.
- A leki nie pomagają?
- Już nie pomagają, jej organizm uodpornił się na ich działanie. Muszę przy niej koniecznie być. Poprosiłam Billa, aby zawiózł mnie na lotnisko.
- Scarlett, nie możesz w takim stanie lecieć tam sama. Ja i Paris lecimy z Tobą i nie chcę słyszeć, że coś ci nie pasuję.
- Mike, ja nie chcę wam psuć tego wyjazdu.
- Niczego nie psujesz. Tak już mam dość tego miasta i mam ochotę wrócić do Neverland. – Scarlett się uśmiechnęła lekko. Ucałowałem ją w noc i puściłem jej delikatną twarz. Pozwoliłem Paris wyjść z pokoju, spakowałem ją, a później poszedłem pakować swoje rzeczy. Moja córka na wieść o wyjeździe z Londynu ucieszyła się, ponieważ również chciała wracać już do domu. Po około 3 kwadransach byliśmy gotowi do wyjazdu na lotnisko. Wyszliśmy z pokoju. Scarlett, Mark oraz Bill weszli z naszymi bagażami do windy. Ja i Paris, po przygodzie z windą nie mieliśmy przyjemności, ani ochoty wejść do windy.
- To my może pójdziemy schodami.
- Z 8 piętra? – Zdziwiła się Scarlett i lekko się zaśmiała.
- Proszę się nie śmiać, to będzie ostatnia rekreacyjna wycieczka po schodach w dół.
- Jak chcecie. – Moja narzeczona nacisnęła guzik i winda z nią w środku pojechała na parter. Zejście ze schodów trwało dosłownie chwilę, a my byliśmy już na holu. O dziwo, ani Paris, ani ja nie byliśmy nawet odrobinkę wyczerpani. Przeciwnie, mogliśmy nawet jeszcze powschodzić i poschodzić, ale niestety nie było na to już czasu. Przed hotelem była już podstawiona taksówka, którą mieliśmy pojechać na lotnisko i wylecieć z Londynu. Wsiedliśmy do niej i pojechaliśmy na to lotnisko, droga przez zakorkowane miasto trwała 30 minut. Gdy byliśmy już na miejscu Bill załatwił bilety na najbliższy samolot do L.A., który miał odlecieć za 5 minut. Na całe szczęście zdążyliśmy na czas. Scarlett jak szalona gnała do tego samolotu, aż tak jej się śpieszyło do USA. Nie czułem się dobrze, gdy widziałem na twarzy mojej ukochanej kobiety tyle smutku i rozpaczy. Liczyłem na to, że zdążymy do szpitala.

 **********
Będąc w samolocie, nie wiedziałam mam robić. Ciągle w głowie miałam słowa cioci Mayi o pogarszającym się stanie zdrowia Scarl. Cała się strzęsłam, ponieważ nie wiedziałam co się dzieje z małą Scarlett. Nie wiedziałam, czy jest przytomna, czy żyję. Ona miała dopiero 5 lat i nie zasłużyła na takie cierpienie. Przez cały lot Michael próbował mnie rozśmieszyć, uśmiechałam się lekko, ale nie miałam ochoty śmiać się tylko płakać. Wreszcie po 6 godzinach lotu, które ciągnęły się w wieczność wylądowaliśmy na lotnisku w Los Angeles. Gdy tylko wyszłam z samolotu i stanęłam na ziemi nie myślałam o niczym innym tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się przy łóżku Scarlett.
- Scarlett, pojadę z Tobą do tego szpitala. – Zaproponował mój narzeczony.
- Dziękuję Michael.
- Paris nie może tam jechać, chcę jej oszczędzić tego wszystkiego. – Powiedział i kazał zabrać Markowi i Billowi swoją córeczkę do Neverland. Paris spała, taka daleka podróż zmęczyła ją. Michael zamówił dla nas taksówkę i ruszyliśmy do szpitala Onkologicznego, w którym leżała Scarlett. Droga zajęła niecałe 20 minut. Po wejściu do szpitala biegłam najszybciej jak mogłam po  schodach razem z Mike’em, aby dostać się  do Sali Scarlett. Weszłam tam, ciocia Maya i Scarl uśmiechnęły się jak tylko nas zobaczyły.
- Scarlett. Michael – Zawołała dziewczynka. Podeszłam do jej łóżka i pocałowałam ją w czoło.
- Witaj Słoneczko. Jak się czujesz? – Spytałam.
- Nie dobrze. Czuję się słabo.
- Moja biedna ty. – Pogłaskałam ją po głowie. Miała gorączkę.
- Dziękuje, że jesteś tu. – Powiedziała po cichu.  Moje oczy się zaszkliły, jednak nie chciałam okazywać słabości przy Scarlett.
- Michael, ciocia mi mówiła, że pomogłeś.
- Scarlett, dla ciebie ziemie bym podniósł.
- Michael, dziękuje ci za pieniążki dla mnie i za ten dzień w Neverland. – Powiedziała mała Scarl. Spojrzałam na mojego narzeczonego, on też był bliski płaczu.
- Kochanie, te pieniądze były ci potrzebne, a do Neverland przyjedziesz, kiedy będziesz już zdrowa.
- Jeżeli będę zdrowa.
- Będziesz, ja w to nadal wierzę. – Scarlett lekko się uśmiechnęła.
- Ciociu, czy ja pójdę do aniołków? – Zapytała smutnym głosem  Scarlett. Na te słowa w moich oczach pojawiły się łzy.
- Nie. Zamkniesz po prostu oczka i będziesz spała jak Śpiąca Królewna.
- Ale tam będzie moja mamusia i mój tatuś?
- Nie wiem słoneczko.
- Scarlett?
- Tak? – Usiadłam na taborecie, który stał obok łóżka i chwyciłam dłoń małej.
- Muszę ci powiedzieć, że byłaś moją jedyną prawdziwą przyjaciółką. I kocham cię jak mamę, której nie poznałam. – Mała powiedziała to ostatkami sił. Zamknęła swoje oczka. Na kardiomonitorze, pojawiła się prosta linia, która oznaczała tylko jedno. Rączka małej wypadła z mojej dłoni i opadła.
- Nie, Nie! Scarlett proszę nie odchodź. – Zaczęłam dusić się łzami. Ciocia Maya wyszła z sali, cała w łzach. Rozumiałam ją, w końcu była dla Scarlett tak jakby zastępczą matką  od kiedy trafiła do domu dziecka. Po policzkach Michaela również spłynęły łzy. Nie mogłam być dłużej w tej Sali. Wyszłam na korytarz, spostrzegłam przy ścianie ciocie. Podeszłam do niej i przytuliłam się do niej. Ona pocałowała mnie w skroń i obydwie zaczęłyśmy płakać. Ten dzień był jednym z najgorszym w moim życiu, ponieważ znów straciłam kogoś bardzo bliskiego mojemu sercu.

Kilka dni później
Jednym z najgorszym sposobów na odejście z tego padołu Pańskiego jest choroba. Może ona dotknąć każdego, nawet człowieka który za wszelką cenę broni się przed wirusami i bakteriami. Lecz najgorsze jest, kiedy jakieś świństwo dotyka dzieci, które mają całe życie przed sobą. A co najważniejsze większość z nich traci swoje dzieciństwa, ponieważ muszą przebywać 24h w szpitalu. Są pozbawione zabaw z innymi dziećmi, chodzenia do zwykłej szkoły, czucia się jak zwykłe Amerykańskie dziecko. Takie życie ledwo co znoszą dorośli. Nawet komuś, kto ma przysłowiowo kamień zamiast serca to i pęka, gdy widzi się człowieka który cierpi przez raka. Czułam jakbym straciła coś cennego po raz drugi. Śmierć małej Scarlett sprawiła, że w moim sercu pojawiła się pustka. Z jednej strony myślałam, że dobrze, że odeszła bo przynajmniej już nie cierpiała. Z drugiej strony żałowałam, że nie zdążyłam się bardziej do niej zbliżyć. Powoli zaczęłam traktować ją jak własną córkę. Chciałam dać jej dom, którego tak na prawdę nigdy nie miała. Życie w domu dziecka to nie jest normalnie dzieciństwo dla każdego dziecka, wiem co mówiłam. Kiedy mieszkałam tam, to każdego dnia, nawet kiedy byłam nastolatką marzyłam o tym, aby pewnego dnia ktoś przyszedł i zabrał mnie do swojego domu. Czułam się odrzucona, ponieważ myślałam, że nikt mnie nie chcę. Ale to, że Scarlett przegrała swoją walkę o życie nie było najgorsze. Strasznie ciężko powstrzymać mi było łzy, kiedy razem z ciocią Mayą odbierałyśmy ze szpitala rzeczy, które należały do małej. Sam widok pustego łóżka, gdzie niegdyś leżała ona był przytłaczający i sprawiał, że na moim ciele pojawiały się dreszcze. Do końca liczyłam, że malutkiej uda się wygrać z tą przeklętą chorobą. Od czasu odejścia jej, ubierałam się na czarno na znak żałoby. Ona nie była może kimś z rodziny, ale byłam mocno z nią związana. Można by było powiedzieć, że miałam w wewnątrz swoją własną żałobę. Czekał jeszcze mnie pogrzeb. Tak szczerze to nie miałam najmniejszej choroby iść na jej pogrzeb, ale ja byłam jej to winna i musiałam tam być, czy mi się chciało czy nie. Siedziałam na kanapie w salonie. W Neverland po śmierci Scarlett panowała smutna atmosfera. Nawet Paris bardzo przeżywała śmierć swojej przyjaciółki . Na komodzie pod telewizorem stało zdjęcie Scarlett, jeszcze przed zdiagnozowaniem choroby, była na nim uśmiechnięta i pełna życia, jak każde dziecko w jej wieku. Fotografia była oprawiona w czarną ramkę z czarną wstążką. Wstałam z kanapy, podeszłam bliżej do telewizora i wzięłam zdjęcie w rękę. Po chwili na szkle pojawiła się moja łza. Nagle poczułam, że ktoś przytula się do mnie od tyłu. Kim kimś był oczywiście Michael. Był już prawie gotowy do wyjścia z domu.
- Nie mogę uwierzyć, że nie zobaczę jej już nigdy.
- Ja też, ale Scarlett nie chciała by, żeby  ktoś płakał po niej.
- Mike, ona miała całe życie przed sobą.
- Przynajmniej już nie cierpi.
- Masz rację, dlaczego jej już z nami nie ma.
- Tak musiało być. Poprosiłem Emmę, aby też przyszła.
- Po co ona? – Spytałam.
- Żeby było ci lżej.
- Dziękuję jesteś kochany. – Michael puścił mnie ze swoich objęć. Poszłam do sypialni, ponieważ musiałam się odświeżyć przed pogrzebem. Nie mogłam wyjść z domu w potarganych włosach. Chociaż ze smutku nie chciało mi się nawet ich ułożyć. Założyłam na siebie nowe ubrania, zrobiłam makijaż, ułożyłam te piekielne włosy, zabrałam okulary słoneczne, aby nie było widać moich łez i opuściłam sypialnie. Zeszłam po schodach, w holu czekali na mnie Paris i Michael.
- Gotowa? – Spytał Mike.
- Gotowa. – Odpowiedziałam. Wyszliśmy z domu, przed którym stała czarna toyota. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy z rancha. Droga zajęłam nam 2 kwadranse, na całe szczęście nie było żadnych korków i byliśmy nawet przed czasem. Pod domem pogrzebowym była już ciocia Maya, dzieci z domu dziecka, personel szpitala w którym malutka była leczona. Nie zabrakło mojej siostrzyczki. Jednak nie była ona sama, obok niej stał pewien chłopak, wyglądało na to, że moja siostra miała chłopaka, ale nie pochwaliła się tym faktem przed nikim. Postanowiłam iść się z nią przywitać.
- Emma. – Powiedziałam i przytuliłam moją siostrę.
- Siostrzyczko, poznaj Federico, mojego chłopaka.
- Federico Blanco jestem. Miło mi cię poznać, Emma opowiadała o tobie wspaniałe rzeczy.
- Scarlett – Podałam dłoń chłopkowi mojej siostry, którą on pocałował. Lekko się do niego uśmiechnęłam, nie było mi od kilku dni w ogóle do śmiechu. Michael, próbował kilka razy pocieszyć mnie twierdząc, że bez uśmiechu na twarzy nie jestem sobą. Ale ja byłam jak ta listopadowa pogoda, pochmurna i ponura. Weszliśmy do kościołach. Przy ołtarzu była biała, mała trumna z ciałem Scarlett Ceremonia się dłużyła i dłużyła, to była godzina, ale dla mnie i tak to było długo. Kilka razy musiała wyjść na zewnątrz, ponieważ nie wytrzymywałam tych wszystkich emocji. W końcu gdy to się skończyło, przeszliśmy na cmentarz, który był niedaleko. Tam z kolei było jeszcze gorzej. Stałam wtulona w bok Michaela, i ze smutkiem patrzyłam na to wszystko. Czułam smutek i to wielki. Nic od śmierci i pogrzebu bliskiej osoby nie mogło być gorsze.



Kilka godzin później
Stałam nad jej mogiłą. Do moich oczów cisnęło się milion łez. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nigdy jej nie zapomnę.  Spojrzałam w niebo, to może wydawać się dziwne, ale wydawało mi się jakbym pomiędzy tymi czarnymi chmurami zapowiadającymi deszcz widziała postać małej dziewczynki. Ona będzie żyć i mieszkać w moim sercu na zawsze, nie będę jej widzieć, ani słyszeć, ale za to będę czuć jej obecność. Poczułam spadające krople deszczu na moją głowę, niebo również opłakiwało jej śmierć.
- Będziesz mnie bronić malutka. Obiecaj. – Westchnęłam. Postawiłam na jej trumnie bukiecik białych róż oraz zdjęcie jej zdjęcie. Podszedł do mnie Michael, przez chwilę nawet nie zauważyłam jego obecności.
- Scarlett, przeziębisz się od tego deszczu. Chodźmy. – Mój wybranek losu zarzucił na moje ramiona swoją marynarkę.
- Dobrze. – Odeszłam od jej grobu, szłam u boku Michaela ku wyjściu z cmentarza.

Przewidywałam to, że już nigdy nie poznam kogoś tak wyjątkowego i wyróżniającego się z tłumu jak Scarlett. A nawet jeśli, to nie będzie to samo. Nie zobaczę już nigdy tego uśmiechu, tych pięknych brązowych oczu. W mojej głowie nasuwała się tylko jedna myśl  - Nie mogę przecież rozpaczać, każdy przecież kiedyś umrze. Ja też. Kiedyś spotkam jeszcze raz Scarlett Junior w niebie.





*********

I jak? Dajcie znać w komentarzach jak wam się podobało.
PS: Wiem, że pewnie większość z was chcę mnie w tym momencie za to, że uśmierciłam małą Scarlett. Ale tak sobie napisałam w zeszycie, że muszę ją uśmiercić, to było bardzo smutne. Nawet ja uroniłam łezkę, podczas pisania. W końcu takie choroby u małych dzieci to najgorsze co może być.
Co do następnego rozdziału, nie wiem kiedy go napiszę. Powinnam coś wstawić w okolicach 19 kwietnia.
Pozdrawiam <3

2 komentarze:

  1. Dzień dobry.
    Dobry.
    Chrobry.

    Wbrew pozorom jeszcze żyję.

    Co by tu powiedzieć? Na początku już z taką w sumie ulgą podeszłam do rozdziału, bo Paris nic się nie stało. Dziwne stworzonko z tej Caroline - mówiąc takie rzeczy z premedytacją działa na niekorzyść dziecka. Fałszywa kobieta. Takie jak ona w ogóle nie powinny myśleć o posiadaniu potomstwa.

    Scarlett. Nie. Czemu?
    Dlaczego ten świat jest do tego stopnia okrutny, że takie niewinne osoby muszą umierać? Szkoda mi się zrobiło małej. Nawet nie zdążyła nacieszyć się życiem.
    Nie wiem, może znasz moje usposobienie, ale mimo pesymizmu nie traciłam nadziei. Wierzyłam do końca, że Scarlett wyzdrozwieje. Cóż.

    Ok, mogę Cię uśmiercić. Ty też chciałaś to kiedyś zrobić, więc będziemy kwita ;)

    Wszyscy są teraz zajęci, dlatego życzę weny. I czasu...

    Pozdrowiam
    Mezzoforte + tysiąc innych pseudonimów

    PS O ile się nie mylę, piszesz egzamin gimnazjalny. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń