Hello it’s me!
Dobra, zaczęliśmy w stylu Adelle, ale oficjalnie mówię
wszystkim HEJ. Wstawiam wreszcie ten rozdział z którego jestem zadowolona 2/10.Ogólnie
nie wiem, kiedy wstawie następny rozdział. Nie mam weny, szczególnie jeśli
myślę o feriach, które mam dopiero w lutym. Kiedy u was zaczynają się ferie?
Dajcie mi odpowiedz w komentarzach. A teraz jak tradycja obyczajowa nakazuje
zapraszam was do przeczytania <3
**********
-Słucham?! – Wykrzyknąłem na cały pokój, był to dla
mnie nie mały szok.
- Jeżeli nie słyszysz to umyj sobie uszy! Masz w tej
chwili ruszyć tą królewską dupę w troki i przyjechać z stamtąd gdzie jesteś bo
dzieciaka ci porwali! - W jednej chwili moje serce stanęło w miejscu, byłem
bezradny. Caroline była człowiekiem, który wyrządził najwięcej krzywdy w moim całym
życiu. Moje serce stanęło na parę chwil pod wpływem tego wszystkiego.
Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny paraliż.
- Janet nie denerwuj się, bo w twoim błogosławionym
stanie złość nie jest wskazana.
- Michael zamknij się, jest XX wiek, żyję w
wolnym kraju i mogę robić to co chcę. Jestem w Neverland, masz 20 minut na
dojechanie, w innym wypadku przypadku będziesz zęby zbierać z podłogi.
Zrozumiał? – zagroziła mi moja siostra.
- Tak, zaraz będę na miejscu. - Odłożyłem telefon,
usiadłem na łóżko i rozpłakałem się jakbym stracił moją najważniejszą rzecz.
-
Michael, co jest? – Spytała zaniepokojona Scarlett.
- Co się stało?
-
Caroline porwała moją Paris. Ona się ani trochę nie zmieniła. Jedziemy do
Neverland, muszę tam być jak najszybciej.
-
Mój drogi panie, nie będziesz w tym stanie kierować samochodem. Ja poprowadzę,
ok?
-
No dobrze – Ubraliśmy się w ekspresowym tempie i wyszedłem razem z Scarlett z
mojego mieszkania. Po paru sekundach byliśmy już koło samochodu, którym
odjechaliśmy z pod bloku. Dojazd do Neverland dłużył się, a ja myślałem, że nie
wytrzymam w tym aucie. Byliśmy na autostradzie, to była najszybsza droga na
moje rancho.
-
Scarlett, jedź szybciej!
-
Tutaj jest ograniczenie do 60, a ja jadę 85 na godzinę
- To jedz 100.
- To jedz 100.
-
Oszalałeś?!
-
Nie, chcę być jak najszybciej w Neverland.
-
Uspokój się, niedługo będziemy na miejscu – Kwadrans później przejechaliśmy
przez złotą bramę mojej posiadłości. Chwilę później byliśmy już pod domem. Scarlett
zapomniała z tego całego zamieszania wyłączyć samochodu i zostawiła go
odpalonego. Razem z Michaelem wbiegliśmy w ekspresowym tempie do budynku. W
salonie czekała już na nas roztrzęsiona Janet.
- No wreszcie jesteście! – Krzyknęła Janet,
wstała z krzesła i podeszła do nas bliżej. Było już widać jej ciążowy brzuszek.
Byłem na 100% pewny, że dobrze zrobiła nie usuwając tej ciąży i będzie z niej
rewelacyjna matka. Dziecko to najcudowniejszy dar od Boga. Miałem tylko
nadzieje, że dziecko nie odziedziczy charakteru po matce, ponieważ ledwo wytrzymałem
z Janet, a z jej młodszą wersją bym zgłupiał na dobre.
-
Wybacz Janet, jechaliśmy tak szybko jak się dało.
-
To za długo.
-
Szybciej nie mogłam jechać.
-
Gdzie jest Paris? Jak to się stało? – Zadawałem masę pytań, takiego
zdenerwowania nie czułem nigdy. Nawet kiedy byłem dzieckiem i występowałem
przed tysiącami ludzi.
-
Nie wiem, Scarlett poprosiła bym zajęła się nią. Caroline miała ją przywieź o
20, ale nie pojawiła się. Michael czemu jesteś taki lekkomyślny i dałeś dziecko
tej debilce… - Moja siostra chwyciła się za brzuch, tak bardzo się bałem, że
przez mnie i moje problemy może stać się krzywda jej dziecku.
-
Janet wszystko dobrze?
-
Tak, zostaw mnie w spokoju i zajmij się sobą braciszku. To tylko mała trenuje
karate, za chwile mi przejdzie. – Zmartwiłem się, nie powinienem w tym stanie
jej denerwować.
-
Janet, martwię się o ciebie.
-
Nie masz o co. Michael ja już jestem dużą dziewczynką.
-
Tak, ale jesteś moją młodszą siostrzyczką i muszę cię mieć na oku.
-
Jak nie przestaniesz za chwile świrować, to dostaniesz od mnie kopa w dupę i wylecisz
przez zamknięte okno.
-
Janet, zrobię ci herbatkę. Uspokoisz się. – Zaproponowała moja narzeczona i
pognała do kuchni włączyć czajnik.
-
Ludzie przenajświętsi, czemu wy mnie macie za psychopatkę? Proszę bardzo jak
tak, to dzwońcie do Wariatkowa i niech mnie w kaftanie wywiozą. Może tam mnie
pokochają. – Do Jan nie można było nic powiedzieć, ponieważ wszystko uważała za
obelgę lecącą w jej stronę. Wiadomo kobiety w ciąży i ich huśtawki emocjonalne
są wskazane tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Nagle w moim salonie pojawiła
się grupka policjantów
- Dzień Dobry Panie Jackson! Ja nazywam się
Brown, będę starał się odnaleźć pańską córkę, musi pan tylko z nami
współpracować.
-
Oczywiście, chcę żeby ona wróciła do domu. – W moich oczach pojawiły się łzy,
jednak musiałem być twardy. Nie mogłem mazać się jak baba. Jakby to powiedział
Joseph, nie mogę być mięczakiem tylko facetem, który nie płacze z byle powodów.
-
Panie Jackson, kiedy pan ostatnio widział swoje dziecko? – Spytał policjant,
-
Wróciłem dopiero dzisiaj z trasy koncertowej. Paris widziałem ostatnio przed
moim wyjazdem.
-
Ostatni raz widziałam Paris, kiedy odwoziłam ją do szkoły. – Wtrąciła Scarlett
-
Będzie nam potrzebne zdjęcie aktualne dziecka. – Podbiegłem do meblościanki,
otworzyłem drewniane pudełeczko i wyjąłem z niego zdjęcie Paris. Przekazałem je
mundurowemu.
-
Proszę nie powiadamiać mediów, nie chciałbym niepotrzebnego zamieszania. –
Zażyczyłem sobie.
-
Oczywiście, zachowam pełną anonimowość i media nie dowiedzą się o tej sprawie.
-
Proszę pana, czy ma pan dzieci? – Spytałem.
-
Tak.
-
Co by pan zrobił gdyby pana dziecko zniknęło?
-
Na pewno zachowywał bym się jak pan. Nie wyobrażam sobie mojego domu bez tych
brzdąców.
-
Proszę niech ją pan najszybciej jak może znajdzie. Ona ma tylko 4 lata, jest
sama. Jej matka jest nieodpowiedzialną osobą.
-
Zrobię co w mojej mocy, żeby Paris się znalazła. Jeśli je znajdziemy to damy
panu od razu znak.
-
Dziękuje – powiedziałem i pożegnałem się z policjantem, który chwile później
opuścił mój dom.
-
Janet, miałam ci zrobić tą herbatę. – Scarlett poszła do kuchni. Po chwili
wróciła z filiżanką pełną gorącej cieczy.
-
Proszę. – Położyła filiżankę na stole obok mojej siostry.
-
Bierz mi to, dajcie mi coś mocniejszego, bo nie wytrzymam.
-
Janet! – Powiedziałem razem z Scarlett i spojrzeliśmy na moją siostrę jak na
osobę obłąkaną. W jej stanie nie wolno było brać leków, a co dopiero pić
alkoholu.
-
Dobrze się czujesz? Nie uderzyłaś się w głowę? – Pytałem.
-
Żartuje przecież, jesteście naiwni jak dzieci. – Janet zaczęła się bardzo
głośno śmiać.
-
haha, uśmiałem się po pachy. Nie śmieszne – Rzuciłem sarkastycznie.
-
Ależ wybacz królu najważniejszy, że cię uraziłam.
-
No nie wiem, nie wiem czy przyjmę przeprosiny – Zastanawiałem się.
-
Przyjmiesz, przyjmiesz, ja już o to zadbam. A jeżeli nie to dostaniesz w łeb.
Taka opcja ci pasuje? – Spytała Jan.
-
Tak, tak, ależ oczywiście Janet. – Odpowiedziałem jej.
-
Cieszę się bardzo – Resztę wieczoru spędziliśmy na rozmawianiu o Paris i
Caroline. Nie dawałem po sobie tego poznać, ale bardzo cierpiałem z tego
powodu, że nie było przy mnie mojej córeczki. To jest strasznie uczucie dla
rodzica nie wiedzieć gdzie jest jego dziecko i co się z nim dzieje. Pamiętałem
doskonale kiedy moja była żona zostawiła malutką na ulicy i poszła gdzieś z
jakimś fagasem, całe szczęście, że wtedy była Scarlett, bo wtedy mógłbym
stracić na zawsze moją córeczkę. Była na zegarku godzina 1 w nocy.
-
Dobra moje kochane Aniołki, ja już będę uciekać.
-
Jedziesz do domu?
-
Nie, do klubu.
-
Oszalałaś? – Spytałem.
-
Wiesz nie byłam psychiatry dawno, więc
ciężko stwierdzić. Jadę do domu, o niczym innym tak nie marzę tylko o
moim łóżku
-
Jan, zostań może u nas na noc.
-
Mike nie chcę robić problemu tobie oraz Scarlett.
-
Ale nie robisz żadnego problemu. Nie za bezpiecznie jest jechać w nocy, a poza
tym jesteś w ciąży i powinnaś się oszczędzać.
-
I co z tego, że jestem w ciąży?
-
To, że nie powinnaś się przemęczać szczególnie teraz i lepiej, gdybyś została u
nas.
-
Wiesz, Michael ma trochę racji, lepiej zostań w Neverland. – Powiedziała
Scarlett
-
I ty jesteś po jego stronie. Jak tak możesz?
-
Nie jestem po żadnej stronie. Po prostu tak będzie lepiej.
-
Janet, proszę zostań. – Próbowałem ją przekonać.
-
Bracie mój rodzony, ciąża to nie choroba. Mam 21 lat, nie jestem już dzieckiem
i wiem co powinnam zrobić. – Janet opuściła salon i wyszła z domu. Razem z
Scarlett wybiegliśmy za nią. Ona była moją młodszą siostrą, a moim obowiązkiem
było się o nią troszczyć. Moja matka śmiała się z nas, kiedy byliśmy dziećmi i
mówiła Janet, że jak będę staruszkiem to nadal będę się troszczył o nią. I to
jest prawda.
-
Dobrze, już jedź jak musisz, ale zadzwoń jak dojedziesz do domu, żebym się o
Ciebie nie martwił.
-
Jak sobie tego życzysz. – Janet przytuliła się do mnie.
-
Tylko uważaj na siebie. – Szepnąłem po cichu.
-
Na razie braciszku i Scarlett, zadzwońcie jak Paris się znajdzie.
-
Jasne. – Janet wsiadła do samochodu i odpaliła go, po chwili jej auto zniknęło
nam z oczu. Weszliśmy ponownie do domu.
-
Idę pod prysznic. – Powiedziała Scarlett.
-
Ok. – Poszedłem do sypialni. Wszedłem pod kołdrę, cały czas martwiłem się o
małą. Coś czułem, że tej nocy nie będę spać spokojnie. Po około 20 minutach do
sypialni zawitała ponownie moja ukochana i również weszła pod ciepłą kołdrę i
położyła się na mojej klatce piersiowej.
-
Michael, nie bój się. Paris się na pewno niedługo znajdzie.
-
Mam nadzieje, życie bez z niej to jak życie bez muzyki. Boże, jestem najgorszym
ojcem bo pozwoliłem na to wszystko. – Po moim policzku popłynęła łza. Scarlett
dotknęła mojej twarzy.
-
Nie mów tak, jesteś najlepszym ojcem na świecie. To Caroline jest winna, nie
ty.
-
Naprawdę, ale czasu już nie cofnę.
-
I co z tego. Paris ma ojca, który naprawdę się stara. Wiesz, jak ja
potrzebowałam takiej miłości jaką ty dajesz jej, kiedy zginęli moi rodzice. Nikt
nie mógł mi jej dać. – Scarlett dała mi całusa w usta.
-
Dobranoc Michael.
-
Dobranoc Scarlett. – Cmoknąłem moją ukochaną w czoło. Po kilku minutach
Scarlett już spała, wyglądała jak anioł. Ja również chciałem się udać do mojej
krainy snów, ale nie mogłem zasnąć. Leżałem bezwładnie przez prawie 2 godziny. Lęk
o dziecko oraz mocny ból głowy nie dawał mi spokoju. Do moich bólów głowy w
dużej mierze przyczynił się wypadek na planie reklamy pepsi, kiedy to spaliła
się połowa moich włosów i doznałem poważnych oparzeń. Od tego czasu ten ból
pojawia się bardzo często. Nie mogłem już wytrzymać. Wstałem i podszedłem do
szafki mojego biurka, wyciągnąłem z niej silny lek przeciwbólowy nazywany
potocznie demerolem. Tylko to mogło przynieś ulgę. Rozsypałem kilka tabletek na
biurku było ich około 10, zabrałem je i popiłem łykiem wody. Spojrzałem na
zegarek, który stał na szafce nocnej obok łóżka, wskazówki pokazywały godzinę
4:30. Wróciłem pod kołdrę i po kilku sekundach spałem jak głaz. To nie był
najlepszy sposób na zaśnięcie, ale tylko faszerowanie się tym pomagało. Obudziłem
się o 13:15, kątem oka zobaczyłem Scarlett. Moja ukochana miała w dłoni bardzo
dobrze mi znane opakowanie, które zapomniałem schować z powrotem do szafki. Nad
nami wisiała kolejna awantura.
-
Co to jest? – Spytała.
-
Tabletki, tak strasznie mnie głowa bolała, a na dodatek nie mogłem zasnąć.
-
Ile tego wziąłeś? – Zapytała nerwowo.
-
Trochę.
-
Trochę, to znaczy ile?
-
Z 8 tabletek.
-
Widzę, że kłamiesz. Chcesz się uzależnić od tego świństwa?
-
Nie, ale to nic takiego Scarl.
-
Chcesz stać się ćpunem i szybko skończyć z sobą? – Zapytała oschle.
-
Nie ćpunem, tylko lekomanem, a to co innego.
-
Co ma piernik do wiatraka?
-
Nie panikuj już tak, to tylko kilka tabletek.
-
Tabletek?
-
Tak tabletek.
-
Raczej to trutka, bo tabletkami na ból głowy ciężko nazwać tą chemie.
-
Michael to, że Paris tu nie ma, to nie znaczy, że masz to łykać.
-
Nie wiesz, co to za uczucie, gdy twojego dziecka nie ma przy tobie. Nie możesz
zasnąć ze strachu, bo boisz się, że twoje dziecko nie wróci. Wiedziała byś co to prawdziwa miłość
rodzicielska, gdybyś miała swoje własne dzieci. A przepraszam mogłaś mieć
dziecko, ale je zabiłaś jak jakąś bakterię. – Po raz kolejny powiedziałem za
dużo i zraniłem osobę, którą tak strasznie kochałem. W jej oczach pojawiły się
pojedyncze łzy, nie powinien tego mówić.
-
Jesteś okropny, to nie prawda. Ja nie chciałam zabić swojego dziecka! Nie wiesz
jak dla mnie jest trudne życie z faktem, że mojego dziecka nie ma. Ty nie masz
do siebie wyrzutów sumienia, że mogłeś temu zapobiec. Nie obwiniasz się
codziennie za coś, co nie było twoją winą. Gdybym mogła tylko cofnąć czas to
dziecko było dziś przy mnie. Dlaczego tego nie możesz zrozumieć?!
-
Scarlett ja przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć.
-
Za późno – Broniłem się jak mogłem, ale to nie pomogło. Scarl Wybiegła z
pokoju, zostałem sam bo zasłużyłem sobie na to. Ona chciała mi pomóc jak tylko
mogła, ale ja głupi nie umiałem docenić jej poświęcenia. Usiadłem na łóżku i
zakryłem moją twarz w swoich dłoniach. Zrobiło mi się smutno na myśl, że znowu
ją zraniłem. Zacząłem płakać, ciężko znosiłem to porwanie mojej córeczki.
Miałem tego wszystkiego dość. Po raz kolejny Caroline wykorzystała moją
naiwność, żeby coś osiągnąć. A na dodatek ta kłótnia z Scarlett sprawiła, że
czułem się jeszcze gorzej. Bez przerwy myślałem o tym wszystkim co mnie
spotkało. W mojej głowie rodziło się pytanie, czy gdybym był zwykłym obywatelem
Michaelem Jacksonem, to czy bym miał tyle problemów? Przyjeżdżając do domu
liczyłem na mile spędzony czas z moją rodziną, czyli ja, Scarl i Paris oraz
monopoly rozłożone na szklanym stole w salonie. Cały czas miałem w głowie
ciemne scenariusze, bałem się tego, że już nigdy nie zobaczę mojego dziecka.
Gdyby tak się stało to moje życie straciło by sens.
**********
Czułam
się dosłownie jak akrobatka na linie w cyrku i myślałam, że za chwilę spadnę w
dół. Upadek by był niczym w porównaniu do słów Michaela, które mnie tak bardzo
bolały. To było takie same uczucie, jakbym dostała w twarz. Po raz kolejny
czułam się jak wyrzutek społeczeństwa i przegrana życia. Myślałam, że sprawa z
aborcją była załatwiona między nami. Nie spodziewałam się tego, że on jeszcze
kiedyś poruszy ten temat. Wybiegłam z sypialni, wzięłam kurtkę i pobiegłam do
mojego samochodu, nie chciałam ani chwili dłużej być w Neverland. Odpaliłam
auto i wyjechałam z Rancha, jedyną osobą, która mogła mi pomóc w sprawach
sercowych była ciocia Maya. To do niej zawsze szłam, gdy miałam jakiś problem.
Droga do niej nie zajęła mi dużo czasu, po 15 minutach byłam już przed drzwiami
jej `domu. Zapukałam i czekałam, aż ktoś mi otworzy drzwi. Po chwili przed
drzwiami pojawiła się ciocia Maya.
-
Ooo Scarlett, kochanie miło mi Cię widzieć.
-
Mi ciociu ciebie też.
-
Wejdź do środka, nie będziesz marznąć na dworze. – Przekroczyłam próg, zdjęłam
kurtkę, którą powiesiłam na wieszaku. Poszłam do salonu.
-
Co cię sprowadza w moje skromne progi? – Spytała.
-
Proszę, pomóż mi. Musisz mi coś doradzić.
-
Chodzi o Ciebie i Michaela?
-
Tak, pokłóciliśmy się.
-
O co?
-
To nie ważne, nie mogę ci powiedzieć.
-
Scarl kochanie, mi możesz wszystko powiedzieć.
-
Ciociu, uwierz chciałabym, ale to jest zbyt trudne. – Tak naprawdę nigdy nie
powiedziałam cioci o tym, co się wydarzyło w domu dziecka i stwierdziłam, że
będzie lepiej jeśli prawdę będzie znać tylko Mike.
-
Rozumiem.
-
Najlepszym sposobem na rozwiązywanie konfliktów jest szczera rozmowa, która
powinnaś z nim przeprowadzić.
-
Cioci wiesz przecież jaki jest Michael. Ja go nie chcę zranić.
-
Nie zranisz go, bez rozmowy nie pogodzicie się i będziecie cierpieć obydwoje.
Scarlett to nie jest miły widok dla oka widzieć cię przygnębioną.
-
Ciociu, a co jeśli to nie poskutkuje?
-
Poskutkuje na pewno. Za bardzo go kochasz, żeby tak cierpieć. Jedź do niego i
porozmawiaj z nim.
-
I chyba tak zrobię.
-
To szybko, bo kto wie czy nie jest za późno.
-
Już się zabieram. Dziękuje ciociu ta rozmowa mi pomogła.
-
Proszę słoneczko – Ubrałam się w kurtkę, pożegnałam z ciocią i poszłam do
samochodu. Powrót do Neverland zajął mi tyle ile dojazd do domu kuzynki mojej matki.
Wbiegłam do domu.
-
Michael. – wołałam go, ale nigdzie go nie było. Czasem miałam wrażenie, że on
był kiedy nie był potrzebny, a nie było go wtedy, kiedy był potrzebny. Obeszłam
wszystkie pomieszczenia w domu, oprócz
naszej sypialni. Weszłam po cichu i zobaczyłam Michaela, który leżał bezwładnie
na łóżku i spał. Na ziemi leżały butelka po Whiskey i butelka po winie. On nie
powinien zatapiać swoich problemów w
alkoholu, on by mu nie zwrócił córeczki. Zabrałam jakiś koc i okryłam nim
mojego narzeczonego. Kiedy go nakrywałam do moich nozdrzy dotarł ostry zapach
alkoholu, myślałam, że zemdleje. Wyszłam z sypialni, poszłam do salonu.
Zabrałam koc i włączyłam telewizor, na jednym z kanałów leciał „Dirty Dancing”,
przypomniała mi się ta chwila kiedy to pierwszy raz oglądałam ten film wraz z
moją kochaną siostrzyczką. Nie widziałam się z nią od czasu, kiedy fani
Michaela gonili nas po centrum handlowym, przyrzekłam sobie wtedy, że nigdy nie
postawie już nogi w żadnym centrum handlowym. Muszę się w końcu przyzwyczaić do
ciągłego uciekania przed paparazzi i flashami, w końcu żadna dziennikarzyna nie
przepuści by zrobić zdjęcie lub przeprowadzić wywiad z dziewczyną Michaela
Jacksona. Jestem ciekawa jak on może to wszystko wytrzymywać. Zasnęłam na
kanapie, dopiero obudził mnie dźwięk dzwonka telefonu stacjonarnego
dobiegającego z sypialni. Szybkim krokiem udałam się do pokoju. Nie zauważyłam
nawet, że Michael się obudził. Podniosłam delikatnie słuchawkę.
-
Dzień Dobry, z tej strony komendant Brown, czy mogę rozmawiać z Panem
Jacksonem? – W moim małym serduszku obudziła się nadzieja na to, że znaleźli
malutką. Neverland był taki pusty, gdy nie było w nim żadnej małej duszy.
-
Pan Jackson, jest w tej chwili zajęty. Jestem jego narzeczoną, mogę mu
przekazać wszystko. Jak idą poszukiwana Paris?
-
Zatrzymano Panią Evans wraz z dzieckiem, na lotnisku w Londynie podczas
sprawdzania paszportów. Dokumenty były podrobione, a dziewczynka usiadła na
ziemi i zaczęła płakać oraz krzyczeć, że chcę do taty. – Byłam spokojna. Wiedziałam,
że malutkiej nie groziło już żadne niebezpieczeństwo.
-
Moje biedactwo. Kiedy ona wróci?
-
Dobrze by było, aby pan Jackson przyleciał do Londynu jak najszybciej. – To był
problem, Michael nie mógł lecieć po Paris. Jego stan mu na to nie pozwalał. Nie
mógł się nigdzie pokazać, będąc pod wpływem.
-
Paris się znalazła! – Wykrzyknęłam ze szczęścia. Michael na moje słowa
oprzytomniał?
-
Gdzie ona jest? – Spytał cicho.
-
W Londynie.
-
Jak ona się tam znalazła? Wszystko z nią w porządku? - Zadawał pełno pytań, nie
dziwiłam mu się, gdyby moje dziecko porwali to też bym się martwiła. Widać
było, że Paris była najważniejsza dla swojego ojca
-
Caroline przebrała ją za chłopca, dlatego nikt ich nie poznał.
-
Na pewno się bała. Taki ktoś jak ona, nie powinna być matką. – Bełkotał pod
nosem, wstał z łóżka i podszedł do szafy. Wyjął z niej walizkę i zaczął pakować
w nie swoje ubrania.
-
Masz zamiar się gdzieś wybrać? – Spytałam stanowczo, niczym jak matka syna.
-
Lecę po moje dziecko.
-
Michael piłeś, a to nie jest najlepszy pomysł.
-
Cicho, muszę lecieć do Londynu, przecież ona jest tam sama jak palec.
-
Nie polecisz tam sam. Lecę z Tobą.
-
Dobrze. Będziemy musieli lecieć samolotem pasażerskim.
- Dlaczego? – Byłam zdziwiona, ponieważ zawsze
gdy Michael chciał się wybrać, a wymagało to przelotu na inny kontynent to
latał zwykle swoim prywatnym samolotem, nie było to dla niego jakimś wielkim
problemem.
-
To będzie krócej trwało, a poza tym, nie chcę robić zamieszania. Moi fani mogli
by się zgromadzić, a wtedy nie było by za ciekawie.
-
Też muszę się przebrać?
-
Wolałbym, żebyś też miała jakiś kamuflaż na sobie. - Michael skończył się
przebierać, założył na siebie zwykły t-shirt, spodnie Jeansowe, trampki,
okulary przeciwsłoneczne oraz czarną fedorę. Cały efekt dopełniały sztuczne
wąsy i zęby. Wyglądał jak normalny człowiek, chociaż w jego przypadku ciężko
było użyć słowa normalny. Musiałam się na początek spakować. Zabrałam małą
walizkę, bo wiedziałam, że nie wyjeżdżamy na długo. Wpakowałam do niej prawie
wszystkie moje ubrania. W szafie znalazłam jakąś czarną perukę, była własnością
Brooke, ale ja stwierdziłam, że skoro ona i Michael nie są już razem to pożyczę sobie ją na 5 minut.
Poszłam do łazienki i ubrałam ją. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, nie
podobało mi się, ponieważ czarny kolor moich włosów nie pasował do mnie i mojej
osobowości. Poprawiłam makijaż, włożyłam
na siebie czarną obcisłą sukienkę dosięgającą mi do kolan, okulary
przeciwsłoneczne oraz wielki kapelusz. Wyszłam do sypialni, Michael nie mógł
mnie poznać.
-
Przepraszam, my się znamy? – Spytał zaniepokojony, na jego miejscu też bym się
speszyła, gdyby jakaś kobieta ubrana w iście żałobnym stylu chodziła mi po
sypialni.
-
Od urodzenia. – Odpowiedziałam i zdjęłam moje okulary.
-
Scarlett świetne przebranie.
-
A ty już myślałeś, że jakaś twoja psychofanka wlazła do sypialni.
-
Wybacz, wyglądasz niesamowicie jako szatynka. – Michael objął mnie w pasie. Czułam
się bosko w jego ramionach.
-
Nie podoba mi się ten kolor.
-
Przestań, wyglądasz obłędnie, ten kolor pasuję ci do twoich pięknych oczu.
-
Dziękuje. – Wbił się w moje usta.
Odwzajemniałam pocałunki od niego. Ta chwila była magiczna, znów miałam przy
sobie mojego narzeczonego.
-
Dosyć, jak będziemy się tyle całować, to nie zdążymy na samolot i Paris będzie
musiała sama zostać w Londynie.
-
Faktycznie, chodźmy już. Musimy powiedzieć Bill’owi o naszych planach. –
Zeszliśmy schodami na parter. Mężczyzna siedział w salonie na kanapie, jakby za
kimś czekał.
-
Dzwonił do ciebie komisarz Brown? – Spytałam szefa ochrony. Skierował wzrok na
nas, gdy nasze przebrania zdziwił się i to bardzo.
-
Tak, Paris się znalazła. Niezłe przebrania, wybieracie się gdzieś?
-
Bill, lecimy samolotem pasażerskim do Londynu – Wtrącił Michael
-
Jasne, już dzwonię do Marka i powiem, że leci z nami.
-
Chcę sam tam lecieć, to moje dziecko tam jest i ja osobiście je odbiorę.
-
Mike wybacz, ale nie możesz lecieć sam, to zbyt niebezpieczne. Co będzie jeśli
ktoś w tym samolocie was rozpozna?
-
Nic się nie stanie złego, nazywam się przecież Michael Jackson. Nie ma dla mnie
rzeczy niemożliwej.
-
Michael, zgadzam się z Billem. Nie możemy lecieć sam, co jeśli twoi fani się na
ciebie rzucą?
-
No może macie rację.
-
Michael, ja razem z Markiem polecę w wami, na wszelki wypadek. Środki
bezpieczeństwa muszą być zachowane.
-
No dobrze niech już będzie. – Ochroniarze Michaela zanieśli nasze bagaże do
samochodu. Trzy kwadranse później wyjechaliśmy z Neverland w stronę lotniska na
którym byliśmy w ciągu 25 minut. Mark dość szybko załatwił bilet na najbliższy
lot do Londynu, który startował za półtora godziny. Ochroniarze zdążyli jechać
jeszcze po swoje bagaże zostawiając nas
samych. Na całe szczęście nikt z tłumu znajdującego się na lotnisku nie zwrócił
na nas szczególnej uwagi, tak się tego bałam. Nie miałam ochoty na
spektakularną ucieczkę, gdyż przypominała mi sytuacja podczas zakupów z Emmą,
to nie było za miłe wspomnienie. Wreszcie weszliśmy do maszyny, zdziwiłam się,
ponieważ Michael gdy zawsze gdzieś leciał to zaznaczał, że samolot musi być
oświetlony. Te wymagania dzisiejszych gwiazd. Zajęliśmy swoje miejsca, Michael
siedział koło okna, a ja tuż obok niego. Cały czas byłam zestresowana, ponieważ
bałam się strasznie, że ktoś może rozpoznać mnie lub co gorsza Michaela. Na
całe szczęście lecieli z nami Bill i Mark i w razie gdyby nas rozpoznano to oni
by nas ochronili To by raczej nie skończyło się dobrze. Zawsze można przecież
zorganizować dzień dobroci dla zwierząt, ale to i tak by za dużo nie pomogło.
Jego fanki rozszarpały mnie by na strzępy. Michael spał sobie w najlepsze, nie
martwiąc się niczym. Te 6 godzin minęło dość szybko, nie zmrużyłam ani razu
oka, patrzyłam na zachowania ludzi na pokładzie, były zwyczajne. Dla nich nie
byliśmy nikim ważnym, po prostu byliśmy zwykłą, normalną parą, która leciała
sobie do Londynu. Gdy już lądowaliśmy przyszła pora na to, aby obudzić
Michaela. Spał jak mały aniołek i było mi szkoda go budzić.
-
Wstajemy! – szturchnęłam go w ramie. Michael otworzył swoje oczka i spojrzał na
mnie.
-
Michael… - Mike zrobił na mnie wielkie oczy, najwyraźniej nie chciał, bym
używała jego prawdziwego imienia. Musiałam coś wymyślić. Chciałam mu powiedzieć
o tym, że jesteśmy już w Londynie.
-
To znaczy James, jesteśmy już w Londynie – Musiałam coś na poczekaniu wymyślić,
Michael mi się kojarzył z Jamesem Bondem, więc dostał jego imię.
-
A jeszcze chciałem trochę chciałem pospać. – Michael powiedział niskim męskim
głosem, popatrzyłam na niego jak nie z tej ziemi, ponieważ zwykle mówił tym
swoim cichutkim głosikiem, który był taki słodki. Wylądowaliśmy na płycie
lotniska, zajęło kilka minut nim wyszliśmy z samolotu. Było strasznie ciemno.
Szybko znaleźliśmy Billa i Marka, którzy lecieli wraz z nami w samolocie, na
wszelki wypadek.
-
Gdzie jest moja córka? – Dopytywał Michael, nie mógł już się doczekać spotkania
po tylu miesiącach ze swoim dzieckiem.
-
Gdzie jest?! – Mój narzeczony się zdenerwował.
-
Michael, jedźmy do hotelu prześpicie się i jutro na rano ją odbierzemy.
-
Bill, ja chcę moje dziecko przytulić. Tak za nią tęskniłem jak byłem w trasie,
a teraz nie mogę po nią jechać.
-
Jutro ją zobaczysz, jest 3 w nocy, teraz jest za późno. – Odezwałam się.
-
Scarlett, ja chcę jechać do niej, a co ja ona teraz płacze, że nie ma mnie przy
niej?
-
Mała ma zapewnioną świetną opiekę i nic jej nie grozi. Jedźmy do hotelu
odświeżysz się, prześpisz się, a jak tylko się obudzisz to wpakujemy się w
jakąś taksówkę i jedziemy z nią. Nie martw się, Caroline nie zabierze ci jej po
raz drugi. – Uspokajałam go. Wreszcie zgodził się pojechać do hotelu, tak samo
jak ja potrzebował odpoczynku. Wsiedliśmy do auta, które wypożyczył Mark i
pojechaliśmy do hotelu, po godzinie znaleźliśmy się na miejscu. Pierwszy raz w
towarzystwie Michaela miałam okazję wejść głównym wejściem. Nikt nie skandował
imienia mojego narzeczonego i nikt nie robił nam zdjęć. Odrobina normalności
jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Bill zakwaterował nas i mogliśmy się udać do
naszego pokoju. Boy’e hotelowi zajęli się naszymi bagażami. Pojechaliśmy windą
na 8 piętro, bo tam właśnie znajdował się nasz pokój. Weszliśmy do środka,
pomieszczenie było piękne, a widok na rozświetlony od świateł Londyn był
jeszcze piękniejszy. Po cichu liczyłam, że zostaniemy w stolicy Anglii na kilka
dni.
***********
I jak? Mam nadzieję, że się podobało
Cześć.
OdpowiedzUsuńJa właśnie zaczęłam ferie i mówiąc szczerze, wolałabym mieć je w lutym. Teraz jest zdecydowanie za wcześnie.
Przechodząc do rozdziału...
Musiałam sobie zajrzeć do poprzedniej części, bo omal nie zapomniałam na czym stoimy. Ale faktycznie, afera na cztery fajerki. Z tą Caroline, rzeczywiście jest coś nie w porządku. Dziwne, że tak nagle zaczęło jej zależeć na Paris, skoro i tak nie sprawdzała się nigdy w roli matki. I raczej nigdy się nie sprawdzi.
Wątek z demerolem - kocham. Trzeba pamiętać - lekomania i narkomania to dwie różne rzeczy.
A co ma piernik do wiatraka? Tyle samo liter!
Tak już na poważnie, to boję się o Michaela i jego uzależnienie. Dobrze wiemy, o co chodzi. Już nawet nic nie trzeba mówić, żeby słusznie stwierdzić... Jak w wielu opowiadaniach może to rozwalić fabułę. To nie jest żadna sugestia. Billie wyszła z wprawy pisania komentarzy i musi zapełnić czymś tę smutną pustkę.
Mike. Nie można topić smutków w alkoholu. One potrafią pływać.
Mega się ucieszyłam jak Paris się odnalazła. Nie spodziewałam się tylko, że będzie aż w Londynie. To dosyć daleko. Caroline ma rozmach :D Rozbawiła mnie ta akcja z nagłym wylotem. Przebrania to klasyk. Grunt, że nikt ich nie rozpoznał.
Miło się czytało, aczkolwiek komentowanie przyszło mi z ogromnym trudem. Przepraszam, jak znowu się w czymś pogubiłam. Udzielam się teraz na nieco innej stronie.
Pozdrawiam i życzę weny!
Mezzoforte