Strony

poniedziałek, 12 czerwca 2017

She's Out Of My Life - Rozdział 30

Hejka!
Wracam po przerwie. Wiem trochę mnie tu nie było,ale w ciągu tych kilku tygodni przeżyłam wyprowadzkę, musiałam na koniec roku poprawić oceny *wiadomo cały rok śpię, w czerwcu się dopiero budzę do nauki*, wycieczkę szkolną, w Pradze spotkałam figurę woskową Michaela. Więc się trochę działo.Idą wakacje i  robię wielki comeback do pisania. Ta notka nie jest najlepszą jaką wypuszczam, 4 liter nie urywa, ale mam nadzieje,że się spodoba.Proszę was o komentarze,które motywują. Zapraszam do czytania.



***********
Nadal znajdowaliśmy się na terenie ogrodu. Było zimno, ciemno, a i komary również dawały o sobie znać. Ciekawiło mnie bardzo, co chciał mi powiedzieć, bałam się tego, ta rzecz mogła stać się czymś co odbije się na mojej psychice i pozostanie w moim życiu na zawsze. Czułam się tak źle, chwila jeszcze by wystarczyła do tego bym pod wpływem tych wszystkich emocji, które się we mnie mieszały straciła przytomność.
- Denerwujesz się. - Wziął moją dłoń w swoją. Cała się trzęsłam.
- Nie, ani trochę. - Skłamałam, po minie Michaela można było szybko wywnioskować że on wie, okłamuję.
- Widzę, że kłamiesz. Jesteś blada, trzęsą ci się ręce.
- Wydaję ci się. Przestań, przesadzasz.
- Przesadzanie jest częścią miłości. Mam się o kogo martwić. - Przyciągnął mnie do siebie.
- Jestem do twojej dyspozycji. - Powiedziałam. Uśmiechnął się szczerze, jego uśmiech miał tyle szczęścia w sobie, nie był w żaden sposób sztuczny. Miał tyle szczęścia w sobie. Powiedziałam bym nawet, że jego uśmiech jest najpiękniejszy na świecie.
- Jak ja Cię strasznie kocham.
- Ja Ciebie też. - Wbił się w moje usta, czułam jego perfumy, od których kręciło mi się w głowie. Odwzajemniałam jego czułe pocałunki.
- Mam dla ciebie prezent. - Puścił mnie z swoich objęć.
- Michael to ty masz dziś urodziny.
- Moje urodzony się nie liczą, liczysz się tylko ty. - Patrzyłam na Michaela,który wyciągał z swojej collage'owej bluzy jakieś pudełko. Uklęknął na jedno kolano, ukazując mi piękny pierścionek. Nie docierało do mnie to co się dzieje wokół mnie.
- Scarlett Swift, wiesz że Cię najmocniej na całym świecie kocham i jesteś zaraz po Paris i mojej matce najważniejszą kobietą w moim życiu. Chcę się codziennie kłaść i zasypiać przy tobie w łóżku do końca moich dni. Chcę byś była matką moich dzieci. Jeżeli się zgodzisz będziesz  najbardziej rozpieszczoną kobietą w całej galaktyce. Zostaniesz moja żoną? - Byłam w niemałym szoku, nigdy nie myślałam o tym jak oświadczy mi się Michael. Patrzył na mnie tymi swoimi pięknymi oczyma. Był tak samo zdenerwowany jak ja. Gdybym odrzuciła jego oświadczyny to nasza relacja by osłabła i można by było liczyć dni, aż w końcu Michael by się ze mną rozstał.
- Możesz powtórzyć? - Powiedziałam szeptem, musiałam to usłyszeć jeszcze raz z jego ust.
- Zostaniesz moją panią Jackson? - W moich oczach powstały łzy, nie chciałam żeby Michael je widział.
 - Zgadzam się. - W oczach mojego ukochanego pojawił się jakiś blask. Na jego ustach utworzył się uśmiech, jeszcze bardziej piękniejszy od poprzednika. Wstał i założył mi piękny pierścionek na serdeczny palec.
- Jest piękny. - Powiedziałam ze wzruszeniem.
- Tak jak jego właścicielka. - Przytuliłam się do niego. Otulił mnie w pasie, stykaliśmy się nosami, nasze twarzy dzieliło kilka milimetrów.
- I co teraz? - Zapytałam z zaciekawieniem.
- Teraz powinienem Cię pocałować i powiedzieć jak bardzo Cię kocham. - Chciał mnie pocałować. Jednak ja wyciągnęłam palec nie pozwalając mu mnie pocałować. Otworzył oczy, które miał zamknięte i mruknął ze zdziwieniem.
- Kocham Cię najmocniej we wszechświecie,nie przez grubość portfela ani wygląd, tylko za to jakim jesteś człowiek. Kocham Cię jako fanka i jako część twojego świata. A teraz możesz mnie pocałować. - Michael złączył nasze usta w gorącym, namiętnym pocałunku. Pierwszym narzeczeńskim pocałunku.
- Smakujesz jak truskawki. -Powiedział Michael.
- To wszystko wina szminki. - Pozostaliśmy w czułym uścisku. O tej porze temperatura na dworze była niska, ale ja byłam w uścisku Michaela i nie było mi w żaden sposób zimno, można by nawet powiedzieć że przy nim było mi gorąco.
-Czyli nie mam żałować ci pieniędzy na kosmetyki, dla takich pocałunków. - Powrócił do mnie ten ból głowy, który chodził za mną od rana.
- Możemy wracać do hotelu, źle się czuję.
-Tak. - Wzięłam dłoń Michaela i skierowaliśmy się do bramy ogrodu. Podczas powrotu strasznie rozbolał mnie brzuch. Ten ból się nie równał z tym, który dopadł mnie po przyjeździe do Japonii i spowodował iż Michael zwiał z spotkania.
Weszliśmy do pokoju, od razu rzuciłam się na łóżko, skręcając się z bólu.
- Może będzie lepiej, jeśli wezwę mojego lekarza do Ciebie, martwię się.
- Nie.
- Dzwonię po lekarza.
- Michael, nie!!! - Krzyknęłam na niego.
- A co jak to jest coś poważnego? - Obawiał się o mnie i o moje zdrowie.
- Wytrzymam do rana. Przestań panikować.
- Nie panikuje.
- A właśnie że panikujesz. Ała.. - Ból był straszny, miałam wrażenie że za chwile stracę przytomność przez to wszystko. -Pójdę po jakieś proszki, wytrzymaj jeszcze chwilę, błagam. -Michael poszedł po jakieś tabletki,które i tak by mi nie pomogły, pogorszyło by mi się jeszcze po nich.
Noc nie minęła mi za dobrze, oprócz bólu głowy do parady choroby dołączyły wysoka temperatura,kaszel,katar oraz ból gardła, który ani nie chwile nie chciał ustąpić. Udało mi się zasnąć
dopiero o 4 nad ranem. Obudziły mnie czyjeś dłonie głaskające mnie czule po gorącym policzku.  Otworzyłam oczy i popatrzyłam chwile patrząc na niego.
- Zniszczyłam twoje urodziny.
- Nie zniszczyłaś niczego, kotku. To choroba, nie twoja wina.- Michael położy swoją rękę na moim czole. Pomyślałam sobie,że jak za chwilę nie zabierze tej łapy, to będzie miał za chwile złamaną.
- Co ty robisz? - zabrałam dłoń mojego narzeczonego z mojej twarzy.
- Sprawdzam tylko, czy nadal masz gorączkę.
- Głowa mnie boli.
- O 10 przyjedzie doktor Jones, żeby Cię zbadać.
- Michael, wczoraj nie zrozumiałeś, że nie chcę widzieć żadnego lekarza.
- Scarlett jesteś nie odpowiedziała. - jeszcze mnie się czepia.
- Nic mi nie jest, to tylko przeziębienie.
- Od przeziębienia się zaczyna. Musi Cię obejrzeć lekarz.
- Dobra obejrzy mnie, ale przestań marudzić.
- Nie denerwuj się. - Zaczął całować moją szyję, było to przyjemne, ale nie mogło potrwać długo.
- Michael, nie całuj mnie bo przeziębienia przed trasą dostaniesz od mnie.
- Od Ciebie mógł bym nawet śmiercionośnego wirusa złapać.
- Na pewno.
- Nie długo zostaniesz moją żoną, będę dbał o Ciebie jak nikt inny nie dbał.
- Nie wiem, czy ten ślub nie za szybko?
- Dlaczego?
- Wiesz wolę spędzić jeszcze trochę czasu jako panna. Zawsze może coś się stać.
- Tak Cię kocham,że mógł bym teraz sprowadzić urzędnika, który by nam udzielił ślubu. To nie jest żaden problem.
- Chciałabym jeszcze chwilę z tym poczekać. Ty wyjeżdżasz nie długo w trasę,  nie będzie Cię w domu, a ja potrzebuje bliskości.
- Ale ja trasę zakończę trasę dopiero na początku '89.
- I co z tego? Poczekam na ciebie.
- Chcę być gotowa na ten dzień. - Michael wstał, miałam nadzieję, że moje słowa go nie zraniły. Ale taka była prawda, ja chciałam żeby dzień w którym nałożę obrączkę na palec mojego narzeczonego był wyjątkowy. A nie zrobiony na szybko i żeby nikt nie widział o tym. Zobaczyłam na zegarek znajdujący się na ścianie,który wskazywał godzinę 8 rano. Przeleżałam jeszcze z 2 godziny w łóżku. Myślałam cały o mojej Paris i jej matce. Czy wszystko jest z nią w porządku?
Czy ta wariatka jej nigdzie nie wywiozła za granicę? Co teraz robi? Nareszcie przyszedł do naszego pokoju lekarz,który miał stwierdzić co mi dolega.
- Scarlett to doktor Jones, zbada Cię. - staruszek uśmiechnął się do mnie jakbym była przedszkolak,który przyszedł na bilans.
- Proszę się nie denerwować, zrobimy wszystko szybko i dokładnie. - po raz kolejny uśmiechnął się. Uśmiechnęłam się również, słabo ale można to uznać za uśmiech.
- Panie Jackson, dla dobra pacjentki, niech Pan wyjdzie.
- Już znikam.
- Michael stój. - Powiedziałam do niego, ten zatrzymał się przy wyjściu z pokoju.
- Niech mój narzeczony, tu będzie ze mną. Jego obecność sprawi że poczuje się może trochę lepiej.
- No dobrze, ale proszę nie przeszkadzać. - powiedział lekarz. Odsłoniłam brzuch, który dotknął starszy mężczyzna. Zasyczałam z bólu.
- Podejrzewam zapalenie wyrostka robaczkowego. - przeraziłam się, myślałam że zostało mi tylko kilka tygodni życia.
- Czy to poważne? - Zapytał Michael.
- Otóż pańska ukochana musi natychmiast wrócić do Stanów - super, zepsułam wyjazd.
- Nie można leczyć jej tutaj? - Michael zamartwiał się o moje zdrowie.
-Panie Jackson, tu nie ma leków które pani Scarlett będzie musiała zażywać. A bez nich może dojść do przeziębienia organizmu, a w najgorszym przypadku nawet do nagłego zatrzymania krążenia i śmierci.
- Ale nic się nie stanie mi? - zapytałam, nie chciałam jeszcze umierać. Miałam dla kogo żyć i moje odejście z tego padołu było by jak ucieczka od Michaela i wszystkich ważnych dla mnie ludzi, a to by mnie najbardziej bolało. On znów byłby nieszczęśliwy.
- Miejmy nadzieje -Doktor Jones uśmiechnął się do mnie.
- Będzie miała pani na czas choroby problemy z poruszaniem się. Chodzenie będzie powodować piekielny ból.
- Przejdzie mi to?
- Tak, jak najbardziej. Zapisuje antybiotyki, proszę je codziennie brać 3 razy dziennie. To na tyle. -  Lekarz skończył mnie badać,pożegnał się z nami zostawiając nas samych. Winiłam się za to że znów pokrzyżowałam plany mojego narzeczonego.

***********
Ona przyjęła moje oświadczyny. Byłem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, ale jednak nieszczęśliwy też byłem. Czemu nieszczęśliwy? Martwiłem się o zdrowie Scarlett. Widziałem, że cierpi ale nie chcę się do tego przyznać. To nie było zwykle
przeziębienie. Byliśmy sami w pokoju, gdy lekarz skończył badać nie narzeczoną.
- Przepraszam, zniszczyłam ci wyjazd. - głaskałem ją po policzku.
- Nie zniszczyłaś niczego. Wrócę z Tobą do Ameryki.
- Michael zostań tutaj, masz przecież sprawy związane z trasą. A trasa jest ważniejsza od mnie.
- Nie jest ważniejsza od Ciebie, gdybym chciał to bym wcale nigdzie nie wyjeżdżał, tylko na wieki został przy twoim boku.
- Mówisz tylko tak.
- Na prawdę. - Patrzyłem w jej niebiesko zielone oczy, zupełnie zastrzygliśmy w ciszy. Zbliżyliśmy nasze twarze i zatopiłem się w jej ustach. Nie mogłem się od niej oderwać, ani na sekundę, była jak magnez, który przyciągał mężczyzn, a szczególnie jednego, czyli jednym słowem mnie.
- Muszę iść do Franka, powiedzieć,że dziś wylatujemy. Może być głośno więc zatkaj uszy.
- Michael  przeproś go od mnie.
- Za co? Za to,ze cię kocham i nie pozwolę na to,abyś musiała lecieć do USA. - nie słuchając Scarlett wyszedłem z pokoju i skierowałem się w kierunku pokoju mojego menadżera. Frank mieszkał 2 piętra nad mną, a winda była zepsuta więc musiałem iść długim korytarzem, a później schodami. Minąłem kilka pokojówek, które śliniły się na mój widok. Były nawet ładne.
- Cześć Michael. - powiedziała jedna z nich.
- Cześć. - Uśmiechnąłem się i puściłem oczko do niej, na twarzy Japonki pojawił się wielki rumieniec. Nie żebym ją podrywał czy coś, ale chciałem być po prostu miły. Scarlett widząc tą sytuacje zrobiła by się czerwona jak cegła i by wybuchła. Wreszcie dotarłem pod drzwi pokoju Franka DiLeo i zapukałem. Po chwili oczekiwania, ujrzałem jego uśmiechniętą twarz.
- Witaj Michael.
- Cześć Frank musimy porozmawiać.
- Zapraszam cię do środka. - mężczyzna wpuścił mnie do środka.
- W jakiej sprawie przychodzisz do mnie mój cudowny chłopcze. - Mógł sobie darować.
- Muszę wrócić natychmiast do USA. - z twarzy DiLeo znikł uśmiech, gdy tylko to powiedziałem.
- Ale jak to wracać?! Co ze spotkaniem? Z którego w dodatku uciekłeś.
- Nie wiem. Mam gdzieś trasę.
- Jak to gdzieś? Wiesz ile pieniędzy i czasu zmarnowali ci ludzie?! A ty teraz sobie mówisz,że masz gdzieś trasę.
- Scarlett jest chora muszę z nią lecieć do Stanów i... - Nie skończyłem  bo Frank mi wszedł w zdanie.
- Guzik mnie to obchodzi, ci ludzie chcą rozmawiać tylko i wyłącznie z Tobą kochasiu. Bez ciebie nic nie zrobimy.
- Zrozum, jeśli ona nie poleci do Ameryki w najbliższym czasie, to może nawet umrzeć! Nie chcę być znów sam, znalazłem wreszcie idealną kobietę na całe życie, nie wyobrażam sobie życia bez niej! Jeśli ona umrze, kończę ze śpiewaniem i tańczeniem, rzucam to wszystko i będę żyć jak normalny niezależny człowiek. Frank, jeśli ty masz wywierać na mnie taką presję to obawiam się,że niedługo będziemy musieli się pożegnać! - nie chciałem krzyczeć na Franka. Musiałem dać mu takie ultimatum, nie może być tak,że na pierwszym miejscu jest muzyka, a na drugim dopiero rodzina i sprawy prywatne. Z muzyką nie założy bym rodziny, nie miał bym z nią dzieci. Przecież ona nie istnieje fizycznie. Owszem muzyka jest częścią mnie i mojego życia, ale nie jest tak ważna jak choćby Paris czy Scarlett.
-  Oh, a co jej takiego jest? - Frank się zmartwił.
- Ma zapalenie wyrostka robaczkowego, lekarz powiedział,że tu nie dostaniemy antybiotyków na to i musimy lecieć do domu. Z twoją zgodą lub bez twojej zgody lecę do domu.
- Dobra leć, ale bądź proszę na telefonie, wytłumaczę im,że z powodów musiałeś lecieć do domu.
- Jasne. -  Wyszedłem z pokoju mojego menadżera i w szybkością światła znalazłem się na piętrze gdzie znajdował się mój apartament. Wszedłem do pomieszczenia, w którym zobaczyłem Scarlett czytającą jakieś czasopismo dla nastolatek ze mną na  okładce. Podszedłem do niej znienacka  i zabrałem jej gazetkę.
- Oddaj to! - krzyknęła na mnie
 - Oczom nie wierze ty stara panna "Bravo" czytasz.
- Michael, za chwilę wstanę i podejdę tam do Ciebie, a to nie będzie przyjemne - Odwróciłem na stronę główną, gdzie było moje zdjęcie z Musclesem  z sesji zdjęciowej  z 1984 roku. Nie dało się nie zauważyć czerwonych śladów od szminki na mojej twarzy.
- Co to? Szminka na okładce, zdradzasz mnie z gazetą - zacząłem przeglądać czasopismo.
- Patrz na datę. - spojrzałem, 30.01.1984 jednak to nie usprawiedliwiało zachowania mojej
narzeczonej.
- No i co z tego?
- Nie mogłam cię wtedy zdradzać, bo nie byliśmy jeszcze razem.
- Pff, też mi usprawiedliwienie.
- Oddaj mi tą gazetkę Michael. Proszę.
- Nie. - zacząłem ją powtórne oglądać. Scarlett na ten widok wybuchła śmiechem.
- Głupek.
- Ty mi o tym nie musisz przypominać. Dziękuje za komplement.
- To nie był komplement.
- A właśnie,że tak. - oddałem jej tą jej gazetkę i zacząłem pakować nie wielkie ilości ubrań, które Scarlett wyciągnęła z walizki przez ten 1 dzień.  Scarlett pomimo bólu wywołanego przez zapalenie wyrostka zdołała się ubrać. Byłem już gotowy do drogi. Podszedłem do łóżka,aby pomóc wstać Scarlett.
- Ałłaaa. Michael, ja nigdzie nie pójdę.  - pierwszy krok spowodował ból. Musiałem coś wymyślić , aby przetransportować Scarlett. Wziąłem ją na swoje ręce, była lekka jak piórko.
- Mogłeś powiedzieć Billowi,żeby on mnie poniósł. Będziesz marudził jak się zmęczysz,że plecy Cię biorą.
- Bill jest twoim narzeczonym.
- Muszę się zastanowić. Chyba nie.
- No i masz odpowiedź. - Scarlett dała mi buziaka krótkiego w usta. Wyszedłem z nią w pokoju, któryś z moich ludzi wyniósł z pokoju nasze walizki. Mieszkałem na 25 piętrze, a jedna winda była tylko czynna i zapełniona po brzegi, więc wybrałem pójście schodami. W ciągu kilku minut byłem już na dole. Przedarłem się z moimi ochroniarzami przez tłum  wsiadłem  z nią do samochodu. Jazda autem na lotnisko zajęła kilkanaście minut. Mój samolot był już podstawiony, więc szybko przeszliśmy przez budynek i wsiedliśmy do samolotu. Lot do Ameryki z Japonii zwykle zajmuje 5 godzin.

Od 2 godzin siedzieliśmy w szybowcu, lecieliśmy nad oceanem Spokojnym. Nagle zadzwonił telefon Scarlett. Moja ukochana odebrała go.
- Tak, nasz wypad nie wypali. Nie mówiłam nic Michaelowi. Tak, tak przyprowadzę go o wyznaczonej godzinie... Neverland jest gotowy? Wszystko jest przygotowane? To się uda. Pa, buziaki. - Scarlett rozłączyła się, byłem ciekawy, z kim i o czym rozmawiała.
- Kto to był? - zapytałem.
- Twoja siostra, pytała czy pójdę z nią w przyszłą sobotę na shopping. I nie pójdę.
- O co chodzi z Neverland?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Jeśli to ma być psikus lub jakiś żart roku, to mi na razie do śmiechu nie jest. - Minęły kolejne 3 godziny, byliśmy już w USA. Ja podczas tego czasu cały czas błądziłem w myślach zastanawiając się o co chodzi z moim ranchem.Byliśmy już na lotnisku, nikt nie wiedział,że dziś przylatujemy i szczęście mogliśmy wyjść szybko i dyskretnie  Wysiedliśmy z samolotu,raczej ja wysiadłem nosząc na rekach moją ukochaną Scarlett po tym telefonie była jakaś tajemnicza. Ukrywała coś. Obserwowała mnie swoim przenikliwym wzrokiem, popijając wodę z butelki.
- No proszę powiedz mi, co takiego ukrywasz przed mną?
- Nic. O co Ci chodzi? - Scarlett udawała Greka, pomimo,że ja wiedziałem kiedy ona kłamie. Wsiedliśmy szybko do kolejnego auta i pojechaliśmy do Neverland. Droga zajęła trochę czasu. Mieliśmy cały wieczór i noc dla siebie, bo nie było Paris. Ja oczywiście chciałem spędzić pożytecznie ten wolny czas. Wjechaliśmy na teren posiadłości Scarlett pisała coś na swoim telefonie. Zamyślona wyglądała bardzo słodko. Zabrałem ją powtórnie na ręce i wysiadłem. Był wieczór, około godziny 21. Wszedłem do domu, było ciemno. Myślałem,że to znów bezpiecznik wyskoczył i ktoś za chwilę włączy prąd. Mało brakowało, a w tych ciemnościach zaliczył bym glebę z moją narzeczoną.
- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!! - Prawie zeszedłem na zawał. Moja rodzina zorganizowała dla mnie przyjęcie urodzinowe. To było słodkie i piękne, ponieważ to było takie pierwsze przyjęcie zorganizowane z powodu moich urodzin.
- To właśnie jest ta niespodzianka. - powiedziała Scarlett. Kochałem ją właśnie za to,że umiała dochować tajemnicy, aby wszystko wyszło idealnie.
***********
I jak?
Ps: Zapomniałam wspomnieć,że ostatnio czytałam  książkę Johna Green'a zatytułowaną "Gwiazd naszych wina", widziałam również ekranizację. Polecam, tylko jedno ostrzeżenie, straszny wyciskacz łez, ale i tak polecam lekturę. Za wszystkie błędy was przepraszam.
Zostaw komentarz to motywuje! :)

1 komentarz:

  1. Salut!

    Też czytałam "Gwiazd naszych wina". Powieść trochę zbyt sarkastyczna jak dla mnie w niektórych momentach, ale poza tym była świetna. Ekranizację też może zobaczę.

    Na początek takie WOOOOOOOOOOOOOW. Nareszcie zaręczeni, jej! W końcu przyszedł na to odpowiedni moment jak i okoliczności, bo w sumie Japonia... Romantycznie to musiało wyglądać.

    Oj, wyrostek robaczkowy, niedobrze. Powiem ci jako hipochondryczka, że miałam straszne hipochondryczne schizy na temat wyrostka, aż do lekarza poszłam xD Tak mi się przypomniało...
    Dobrze przynajmniej, że można to wyleczyć nieoperacyjnie. Tylko szkoda, bo muszą wrócić do Stanów (a Mike zarywać do Japonek xD)

    Chociaż w sumie nie szkoda... Przynajmniej przyjęcie urodzinowe się uda, o! I wszystko git.

    Pozdrawiam
    Mezzoforte

    OdpowiedzUsuń